Sytuacja stała się patowa: pani zatrzymała się na swoim pasie, taksówka tuż przed jej nosem. Pani nagrała całą sytuację kamerą, pan zaczął jej wygrażać, pani z uporem godnym lepszej sprawy stała jak zabetonowana.
Kto miał rację?; zgodnie z prawem - ta pani.
Czego to uczy? Ano że zdarzają się sytuacje, w których trzeba pomyśleć nad celem swojego postępowania i coś wybrać. Celem może być (1) rozwiązanie sytuacji problemowej, lub (2) udowodnienie swoich racji. Jeśli priorytet nadajemy udowodnieniu światu, że mamy rację to liczmy się z tym, że nie rozwiążemy problemu. Jeśli chcemy rozwiązać problem to przestawmy myślenie na szukanie opcji obejścia sytuacji problemowej i jedynie w duchu mówmy sobie: "Ale to ja miałam/em rację!!!" No miałaś/eś miałaś/eś, super, hip-hip-hurra, brawo, brawo alleluja...
W opisywanej sytuacji pani postanowiła dopilnować, aby było zgodnie z prawem i jej racją, więc nie ruszyła się ze swojego miejsca (a wystarczyło trochę zjechać na chodnik i po sprawie) i przyczyniła się do rozwoju pięknego, wkurzonego jak diabli korka na ciasnej uliczce. Taksówkarz też nie odpuścił, walcząc o swoje prawo do życzliwości na drodze (a wystarczyło wrzucić wsteczny, cofnąć się o kilka metrów i przepuścić praworządną kobietę).
Potrzeba udowodnienia swoich racji na drodze to pikuś - najwyżej nie rozwiążemy problemu i będziemy stać w korku do śmierci. Ale co jeśli ludzie działają tak samo w swoich związkach lub w relacji z dziećmi? Co, jeśli na co dzień także miewamy tak silną potrzebę zmuszenia bliskiej osoby do przyznania nam racji? Czy w życiu potrafimy cofnąć się lub zjechać na chodnik?
Moja ulubiona norweska Droga Trolli :) |
Wszystko zależy od tego, jaki mamy cel. Najczęściej nie jest nim udowodnienie swojej racji za wszelką cenę, ale czasem bywa, wówczas zabetonowanie może mieć jakiś subiektywny sens - we wszystkich innych przypadkach warto mieć na uwadze (w świadomości) cel, do którego się dąży, no i dążyć, a nie się "betonować". Wczoraj miałam prawie identyczną sytuację drogową :D choć nie z taksówką. Oczywiście przejechałam, jak się dało (a dało się), sprawę realizacji dowodzenia własnej słuszności załatwiając krótkim przyciśnięciem klaksonu (no co, to tak jak "wypikać" własne złorzeczenia - więc "wypikałam" i nie złorzeczyłam). A dla sytuacji udowadniania własnej racji za wszelką (bardzo dosłownie) cenę mam kolejny przykład - znajomi (wcale nie tak mało liczni) poruszający się jako piesi i pakujący się z uporem na pasy w sytuacjach, kiedy "to on" (kierowca) powinien ustąpić. No tak, powinien, ale w pewnych sytuacjach udowodniona racja jakoś traci na znaczeniu... A Droga Trolli przecudna :) :)
OdpowiedzUsuń