sobota, 6 lutego 2016

Seksualizacja - ki diabeł???

Rozpoczynam dziś nowy cykl, w którym od czasu do czasu będę definiować pojęcia naukowe, które są mylnie interpretowane w mediach bądź niewłaściwie rozumiane w przestrzeni publicznej. Cykl zaczyna termin „seksualizacja”. Niektórzy oczekiwaliby pewnie, że zacznę od „gender”, ale nie zacznę, bo choć medialnie „dżęder” (nie mówmy tak, proszę!!!) wydaje się być prosta jak budowa cepa, to naukowo wymaga to znacznej pisaniny, na którą dziś nie mam ochoty.
Gdy wpiszemy „seksualizacja” w wyszukiwarkę, pojawiają się strony typu „Stop seksualizacji w polskich szkołach”, „Wychowanie seksualne seksualizuje polskie dzieci”. O seksualizacji jest sporo treści, tylko czy aby zgodnych z wiedzą naukową?

Seksualizacja to proces, w wyniku którego dziecko/nastolatek uczy się, że jest przede wszystkim oceniane/y z punktu widzenia atrakcyjności seksualnej. Proces ten więc polega na tym, że uczymy dziecko tego, że podstawą jego samooceny jest to, czy się podoba, czy też nie. Przy tym to „podoba się” odnosi się do walorów seksualnych, a nie do osobowości czy innych cech ludzkich. Wartość jednostki sprowadza się do jednego kryterium: seksowność. Seksualizacja polega też na niedopasowaniu przekazów ze strony otoczenia do wieku dziecka – i to wydaje się oczywiste, bo sprowadzanie 8-latki do roli obiektu seksualnego z pewnością nie jest stosowne do wieku.
Jak więc seksualizuje się dzieci? Przepis jest prosty: wystarczy konsekwentnie wbijać im do głowy, że ich zadaniem jest być sexy i że aprobatę zyskają wtedy, gdy będą zachwycać swym seksownym wyglądem. Można zacząć już od niemowlęctwa, co ilustruje poniższa fotka.


Później jest tylko łatwiej: można coraz śmielej akcentować w wyglądzie dziecka to, co u osoby dorosłej daje efekt seksowności. Nie będę się tu rozpisywać o konkursach małych Miss, bo nie lubię się denerwować po nocach, ale gdy słyszę argumenty zwolenników takich imprez "przecież to tylko zabawa", to myślę sobie "zabawa, w której dziecko uczy się, że warte jest tyle, na ile jego ciało budzi podziw".


Kto/co jest więc źródłem seksualizacji polskich dzieci? No cóż, z pewnością nie jest nim rzetelnie prowadzona przez osoby kompetentne szkolna edukacja seksualna. Jej celem jest odwrotność seksualizacji, czyli nauczenie poszanowania ciała swojego i innych osób, podmiotowość (a nie - przedmiotowość) w sferze seksualnej, oraz przekazywanie informacji stosownych do wieku. Źródłem seksualizacji bywają przekazy medialne, ale przede wszystkim rodzice, np. kupujący przedszkolakowi plażowy kostium dwuczęściowy (po co biustonosz komuś, kto biustu z racji wieku nie może posiadać?), przekłuwający 2-letniej dziewczynce uszy ("ależ ona tak cudnie wygląda!" - ale dwulatek nie jest od tego, by cudnie wyglądać, tylko by się beztrosko bawić, bez obawy o trwałość uszu!) lub pozwalający 14-latce na ciuchy i wygląd godny wygłodniałej seksu 30-latki na hucznej klubowej imprezie.


Wynikiem seksualizacji jest nie tylko uzależnienie samooceny od atrakcyjności seksualnej, lecz ryzyko zbyt wczesnej inicjacji seksualnej oraz sięgania po alkohol i narkotyki. Dzieci seksualizowane są sprowadzane do roli obiektu seksualnego, którym może być tylko osoba dorosła - skoro więc jest się przedwcześnie dorosłym, to czemu nie sięgnąć po inne dorosłe zachowania?
Podsumowując: stop seksualizacji, więcej rzetelnej edukacji! :-)




1 komentarz:

  1. Jestem za.
    Cóż z rozsądnego tekstu, skoro nie ma go kto przeczytać ze zrozumieniem.
    To już kiedyś nazwano "rzucaniem pereł przed wieprze".
    Dodam jeszcze konkursy tańca towarzyskiego dla kilkuletnich dzieci. Dla mnie to szczyt perwersji. Mdli mnie taki widok.
    Żułwi Miszcz

    OdpowiedzUsuń