Rozpoczynam
dziś nowy cykl, w którym od czasu do czasu będę definiować
pojęcia naukowe, które są mylnie interpretowane w mediach bądź
niewłaściwie rozumiane w przestrzeni publicznej. Cykl zaczyna
termin „seksualizacja”. Niektórzy oczekiwaliby pewnie, że
zacznę od „gender”, ale nie zacznę, bo choć medialnie „dżęder”
(nie mówmy tak, proszę!!!) wydaje się być prosta jak budowa cepa,
to naukowo wymaga to znacznej pisaniny, na którą dziś nie mam
ochoty.
Gdy
wpiszemy „seksualizacja” w wyszukiwarkę, pojawiają się strony
typu „Stop seksualizacji w polskich szkołach”, „Wychowanie
seksualne seksualizuje polskie dzieci”. O seksualizacji jest sporo
treści, tylko czy aby zgodnych z wiedzą naukową?
Seksualizacja
to proces, w wyniku którego dziecko/nastolatek uczy się, że
jest przede wszystkim oceniane/y z punktu widzenia atrakcyjności
seksualnej. Proces ten więc polega na tym, że uczymy dziecko tego,
że podstawą jego samooceny jest to, czy się podoba, czy też nie.
Przy tym to „podoba się” odnosi się do walorów seksualnych, a
nie do osobowości czy innych cech ludzkich. Wartość jednostki
sprowadza się do jednego kryterium: seksowność. Seksualizacja
polega też na niedopasowaniu przekazów ze strony otoczenia do wieku
dziecka – i to wydaje się oczywiste, bo sprowadzanie 8-latki do
roli obiektu seksualnego z pewnością nie jest stosowne do wieku.
Jak
więc seksualizuje się dzieci? Przepis jest prosty: wystarczy
konsekwentnie wbijać im do głowy, że ich zadaniem jest być sexy i
że aprobatę zyskają wtedy, gdy będą zachwycać swym seksownym
wyglądem. Można zacząć już od niemowlęctwa, co ilustruje
poniższa fotka.
Później
jest tylko łatwiej: można coraz śmielej akcentować w wyglądzie
dziecka to, co u osoby dorosłej daje efekt seksowności. Nie będę
się tu rozpisywać o konkursach małych Miss, bo nie lubię
się denerwować po nocach, ale gdy słyszę argumenty
zwolenników takich imprez "przecież to tylko zabawa", to
myślę sobie "zabawa, w której dziecko uczy się, że warte
jest tyle, na ile jego ciało budzi podziw".
Kto/co
jest więc źródłem seksualizacji polskich dzieci? No cóż, z
pewnością nie jest nim rzetelnie prowadzona przez osoby kompetentne
szkolna edukacja seksualna. Jej celem jest odwrotność
seksualizacji, czyli nauczenie poszanowania ciała swojego i innych
osób, podmiotowość (a nie - przedmiotowość) w sferze seksualnej,
oraz przekazywanie informacji stosownych do wieku. Źródłem
seksualizacji bywają przekazy medialne, ale przede wszystkim
rodzice, np. kupujący przedszkolakowi plażowy kostium dwuczęściowy
(po co biustonosz komuś, kto biustu z racji wieku nie może
posiadać?), przekłuwający 2-letniej dziewczynce uszy ("ależ
ona tak cudnie wygląda!" - ale dwulatek nie jest od tego, by
cudnie wyglądać, tylko by się beztrosko bawić, bez obawy o
trwałość uszu!) lub pozwalający 14-latce na ciuchy i wygląd
godny wygłodniałej seksu 30-latki na hucznej klubowej imprezie.
Wynikiem
seksualizacji jest nie tylko uzależnienie samooceny od atrakcyjności
seksualnej, lecz ryzyko zbyt wczesnej inicjacji seksualnej oraz
sięgania po alkohol i narkotyki. Dzieci seksualizowane są
sprowadzane do roli obiektu seksualnego, którym może być tylko
osoba dorosła - skoro więc jest się przedwcześnie dorosłym, to
czemu nie sięgnąć po inne dorosłe zachowania?
Podsumowując:
stop seksualizacji, więcej rzetelnej edukacji! :-)
Jestem za.
OdpowiedzUsuńCóż z rozsądnego tekstu, skoro nie ma go kto przeczytać ze zrozumieniem.
To już kiedyś nazwano "rzucaniem pereł przed wieprze".
Dodam jeszcze konkursy tańca towarzyskiego dla kilkuletnich dzieci. Dla mnie to szczyt perwersji. Mdli mnie taki widok.
Żułwi Miszcz