sobota, 19 grudnia 2015

Z serii: człowiek nie kot, jedno ma życie...

Moja sąsiadka od tygodnia narzeka i jęczy, jak co roku o tej porze. Dlaczego? Bo na święta przyjeżdża do niej córka z rodziną w postaci męża i dwójki nastoletnich dzieci. Sąsiadka narzeka, że musi (1) zrobić sama całe świąteczne zakupy, (2) kupić, oprawić i ozdobić choinkę, (3) ozdobić dom światełkami, (4) zrobić 200 uszek, (5) oraz całą resztę żarcia, (6) przygotować łóżka, (7) wysprzątać całą dużą chałupę, doprowadzając ją do stanu umożliwiającego zlizywanie żarcia wprost z podłogi bez ryzyka zatrucia pokarmowego (czego - o ile wiem - nikt w tej rodzinie nie praktykuje).
Sąsiadka jest umęczona, udręczona i przygotowuje się na przyjazd córki jak na wizytację brytyjskiej królowej Elżbiety. Jej córka nie stroi fochów królewskich - jest zwykłą, fajną babką nawykłą do pracy w swoim domu, więc nie oczekuje takich poświęceń. Co roku powtarza mamusi, że chętnie pomoże w gotowaniu, łóżka każdy sam sobie zrobi, mąż oprawi choinkę, a dzieci rączki mają i sprawnie sprzątają. Na nic te słowa - co roku ten sam scenariusz.